wtorek, 27 grudnia 2011

I już

po Świętach.


Nie były bardzo nerwowe :) Dwa dni przed Wigilią przyszły uspokajające wieści :) Do tego wigilijny tłum rodzinny, Gwiazdor (atrakcję stanowił nie tylko dla Dzieciarni) i zmartwienia sobie poszły :)

W oczekiwaniu na Gościa Z Prezentami:


 Udało mi się (przypadkowo!) uchwycić minę " O matko, ktoś puka...!!!":


Tu diabełek stał się aniołkiem (chwilowo):


I wyczekiwane przyjemności :) 


Apogeum bajzlu nie pokażę ;)


Za Gwiazdora tradycyjnie robiła moja Rodzicielka.  Starsza Córka, mimo wszelkich znaków na niebie i ziemi, a nawet w podręczniku szkolnym, istnieniu Rzeczonego nie zaprzecza i twardo wierzy ku uciesze własnej i innych. A co tam, mnie też późno uświadomili w tej kwestii. I jeszcze długo potem ze strachem spoglądałam na drzwi, czy jednak ktoś nie zapuka...

Pozdrawiam poświątecznie :)

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Gwiazdki


Niektóre "mądre ozdoby" już dyndają ;)


Bez względu na porę roku za oknem Święta i tak nastąpią ;)
To miały być dla nas wyjątkowe Święta. I będą - wyjątkowo radosne i pełne ulgi, albo wyjątkowo nerwowe i pełne stresu. W razie drugiej opcji trzeba założyć maskę, żeby stres innym się nie udzielił. Na razie nerwy mnie zżerają :( 



Gwiazdki z badyli widziałam w wielu miejscach w sieci. W końcu do mnie dotarło, że surowca pełno wszędzie, więc wzięłam się za składanki i plecionki. Zawsze mam problem - do Gwiazdki pasuje 6-ramienna, czy 5-ramienna?
Mąż zauważywszy tę dużą stwierdził, że już teraz każdy, kto przechodzi pod naszym oknem wie, że u nas jest synagoga ;)
Pięcioramienne też powstają.



A z tej to mi nawet betlejemska wyszła ;)


I jeszcze z kredek (łatwiej było zrobić 6-ramienną) - takich paskudnych, źle rysujących i ciągle się łamiących.


No i oczywiście - nie mogłam nie zrobić:


Niestety drewnianych drutów tylko dwa komplety posiadam :P

pozdrawiam :)

środa, 7 grudnia 2011

Naplotłam

Drobiazgi z warkoczami.
Dla Emilki getry:


Podwójna nitka zorzy - została mi po tym swetrze, cieszę się, że większości się pozbyłam :)  Już więcej zorzy nie kupię. Druty 5mm, bambusowe na żyłce. Pod koniec pierwszej getry zauważyłam, że tuż za drutem żyłka pęka, grrr. Poradziłam sobie taśmą klejącą :P i udało się skończyć. Drugą dziergałam też na tych drutach, trzeba było robić ostrożniej, bo czasem drut zostawał w ręku...
Wzór ze łba, tworzony w trakcie.


Getry drugie, również dla E.

Też z resztek, co widać ;) Zalegał mi całe lata jeden motek puchatki, co mnie strasznie wkurzało. Puchatki (jak zorzy) nie lubię, więc o tym, żeby dokupić i coś większego zrobić nawet nie myślałam.
Na całe getry nie wystarczyło i dlatego dół robiony z jakichś innych pozostałości. Na zdjęciach puchatka wyszła brązowa , w rzeczywistości to jest taki czarny brąz - jak nie ma innej czerni w pobliżu, to wygląda na czarny po prostu :)
Pomysł na wiązania od Intensywnie Kreatywniej.  
Do oryginału nie porównywać! ;) U mnie wersja leniwa, mocno okrojona. Wiązania przechodzą przez splot warkoczy, między warkoczami jest ryż, poza tym ściągacz 2/2.


Mitenki dla mnie. Cały czas się zastanawiam, czy nie przerobić ich na palcate, albo łapki. Hm. Chyba już je nieco znosiłam i pewnie zostaną mitenkami, najwyżej zrobię sobie inne :) 100% wełna, jakaś śnieżka, albo śnieżynka, w każdym razie rodzimej produkcji. Wzór ze łba.


A teraz - najbrzydsze skarpety świata ;) 


Moje domowe najkochańsze! Część brązowa to ta sama wełna, z której mam mitenki, tylko że brązowa ;) a część właściwa to wełna mojej produkcji. Za nic nie mogę przekonać się do tego koloru, a stwierdziłam, że jest jej na tyle mało, że nie ma sensu ponowne farbowanie. Kolor jest naprawdę kiepski - coś pomiędzy beżem a różem, wszystko w gaciowych tonacjach. Iza widziała i wymyśliła bardzo adekwatną nazwę, ale nie napiszę, żeby Was nie zemdliło ;)


Brzydota nie jest istotna; jak one grzeją! i masują stópki! uwielbiam je po prostu :)


PS. Iza jak zobaczyła to NAJPIERW oznajmiła, że mogłaby mieć sweter w takim kolorze a POTEM  chyba jednak udało mi się ją przekonać, że to nie byłby najlepszy pomysł... ;)

środa, 30 listopada 2011

Ze śmieci

Głupio to brzmi, ozdoby ze śmieci, ale to prawda - większość użytych materiałów z reguły ląduje w śmietniku.


Na przykład - stosy "kserówek" z okresu studiów.  Zadrukowane z jednej strony służą dzieciom do uprawiania szeroko pojętej działalności artystycznej. Znalazłam jednak dużo kartek zapisanych z obu stron i ta makulatura przydała się do wycinania ozdób świątecznych. Teraz mam pełen koszyk bardzo mądrych wycinanek czekających na powieszenie :)  Pomysł jest tutaj.


Kartki potraktowałam herbatą, żeby zmieniły trochę kolor i przyklejałam na kartoniki i tekturki różnej maści - po czekoladzie, chusteczkach, ryżu - czyli znów makulatura spożytkowana.


Bardzo chciałam spróbować jak to jest z drukowaniem na tkaninie.  Przepis jet tutaj. Działa :D


Inne śmieci które ostatnio z lubością wykorzystuję to puszki - takie zwykłe, po kukurydzy, pomidorach... Dzieci dostały schowki na "biurowe" przydasie. Dla tych puszek uszyłam (z łatek) "ubranka" - trzy warstwy materiału, zawinięte do wnętrza puszki, żeby małe rączki przypadkowo się nie pocięły.


Na te puszki pomysł jest stąd. Po prostu są owinięte ścinkami materiałów. I do tego kawałek lnianego sznurka. A może być też koronka szydełkowa z resztek nici, ale jeszcze nie zrobiłam ;)


Jak widać pomysły nie są moje, na całego zgapiam to, co mi się cholernie podoba ;)

pozdrawiam!

środa, 16 listopada 2011

Emilka w paski

taki tytuł już kiedyś był ;)


Pewnego jesiennego poranka, bladym świtem, jeszcze mało przytomna, leciałam do miasta załatwiać jakieś "ważne sprawy".  Czekałam na zielone światło i nagle obok stanęła kobieta w tunice w paski.  Super zestaw kolorów. Mój mózg, na pół śpiący, bez udziału świadomości, szybko zrobił przegląd zawartości kosza z włóczkami i wyszło na to, że odpowiednie kolory w domu są.


Wyjęłam komórkę i zamiast po prostu trzasnąć fotkę z biodra, zaczęłam zapisywać skrótami układ pasków: cz cze ja b be b.... Światło nastało, kobieta poleciała, całego układu spisać nie zdążyłam, na dodatek miałam potem zabawę z tym szyfrem ;)


Coś tam jednak wyszło ;) szalenie mi się podoba, sama bym taki sweterek chciała, ale nie mam cierpliwości do plątania się w tylu nitkach (raptem sześć kolorów), więc na pewno nic podobnego nie powstanie.
Całość od góry, rękawy robiłam bez szycia i wcale nie była to miła i przyjemna dzierganina; nitek nie cięłam, plątały się straszliwie, więcej było rozplątywania niż przerabiania oczek, ale na myśl, że będę musiała te miliony ogonków potem chować to wolałam pomęczyć się w trakcie.


Druty 3mm, włóczki - resztki i moteczki (akryle, mieszanki, wełny) zalegające w koszu.
Dziecię zachwycone :D

poniedziałek, 7 listopada 2011

Narzuta...

...poduchy i domek.

Poduchy są trzy, duże, były w komplecie z kanapą, która się dawno wysłużyła. Uszyłam im (ręką jeszcze) poszewki, nic szczególnego, to materiał aniołkowo - serduszkowy jest uroczy :)


Do zrobienia narzuty natchnęła mnie Rene. Trochę trwało, zanim zdecydowałam się na taką dłubaninę. Na razie jest jedna, na łóżko jednej Córci, powinnam zrobić jeszcze drugą... A ta jedna mogłaby być o rząd kwadratów szersza; spróbuję trochę "naciągnąć" przy praniu. Ma szerokość wyrka i jeśli leży na kołdrze to już tak ładnie nie wygląda...


Wzór z ravelry. Bardzo przyjemna robota! Zachwycona wielością możliwości, jakie ten motyw oferuje wybrałam oczywiście najprostszą ;) przyznam, że jestem bardzo zadowolona :)
Kwadraty łączyłam w czasie dziergania na różne sposoby, co nie zawsze na zdrowie im wyszło - niektóre łączenia  są "takie sobie" (czy się tym przejmuję? ani trochę :P )

Włoczka to shetland i shetland 30, dużo zużyłam, ponad 10 motków. Kolory dobierałam pod poduchy :).


Za to ocieplacz na ścianę, czyli domek - a właściwie dwa, każda Córcia ma swój - kolory mają zupełnie od czapy, ale myślę, że w dziecięcym pokoju taki misz-masz jest do przyjęcia ;)
Pomysł na domek zgapiłam od llooki (nie wiem, czy uszyję taki szeregowiec jak llooka ;) ). Łucja w czasie snu tak się wierci, że wali głową w mur ;) więc teraz chociaż wpada na "mur" z materiału i ocieplinki.


 Okienka i drzwi to kieszonki na skarby i misie. Kieszonki są podszyte od wewnątrz innym materiałem i podwójnie przeszyte, żeby od razu się nie podarły. Mimo intensywnego używania całość się trzyma, więc chyba solidne domki zbudowałam :P


pozdrawiam!

środa, 2 listopada 2011

Znalazłam!!!

Listopad nastał, sieć ruszyła :)

Dziękuję za Wasze odwiedziny!

Kankanka - a myślisz, że ja co? struta chodziłam, że wytrzymać ze mną nie było można, jakby to był największy problem na świecie...

Brahdelt - dzięki za kciuki :) Tak, dobrze myślisz o tym ocieplaczu! te moje są dla dzieci.

Lete - no widzisz, z maszyną zaprzyjaźnić się próbuję od dawna, ale dopiero teraz coś z tego wychodzi.

Intensywna - jak się inaczej nie umie, a chce się mieć, to się człowiek poświęca ;)

 JotHa - no właśnie nie mogłam, ale już teraz chyba będę mogła :)

Maris - mam nadzieję, bo satysfakcja naprawdę ogromna :)

Malaala - nie umiałam zapomnieć! ;)

Jak Wam się dąb podoba, to też sobie zasadźcie!


Znalazłam czesankę! Zupełnie nie wiem, jak mogłam pomyśleć, że taaaki wór upchnęłam do małego pudełeczka.
Po kilku tygodniach wypełnionych zupełnie innymi zajęciami chciałam sobie "poprząść".  Szukałam tej wełny we wszystkich możliwych i niemożliwych miejscach - i nic. Ponad dwa miesiące w głowie siedziała czarna wizja, że ją po prostu przypadkowo wywaliłam. Próbowałam się tej myśli pozbyć i kombinowałam dalej. Tylko jedno miejsce jeszcze było niesprawdzone - piwnica. I tu się okazuje, jak można sobie dozować przyjemność, a raczej ją zwyczajnie odwlekać. Nie poleciałam od razu do piwnicy - świadomość, że musiałabym porwać mnóstwo pajęczyn i spotkać się ze stadem pająków totalnie mnie zniechęcała (no i nie miałam pewności, że zguba tam będzie...).
Pojedynczy pająk nie robi na mnie wrażenia, ale fura już owszem...
W końcu nadarzyła się okazja - Łukasz coś nosił do piwnicy i przetarł szlaki (czyt. pozrywał pajęczyny).
Pobiegłam żwawo i znalazłam dużą torbę z kilkoma innymi zagubionymi rzeczami, w tym i czesanką :)


No i teraz wreszcie mam luuuuz :D

czwartek, 27 października 2011

Siedzę cicho...

...bo połączenie z internetem mam do kitu. Strony ładują się straaasznie wolno, zostawienie komentarza graniczy z cudem, z resztą nie zawsze załadują się zdjęcia, więc choć z uporem maniaka ślęczę wieczorami przed kompem, żeby zobaczyć co u Was, to widzę mało :(
Ale w listopadzie powinno już być lepiej :)

A podczas tego ślęczenia i czekania dziergam :) Emilka dostała wełniane skarpety, Pan Mąż również - obie pary zwykłe, proste, ale robione od palców! - dla mnie nowość, fajna sprawa :) 
Dla siebie "przy internecie" usztrykowałam mitenki - w sumie nie przepadam za tą formą ogrzewaczy rąk, ale łapek nie potrzebuję, a palcatych mi się nie chciało ;)

Poza tym skończyłam narzutę, zrobiłam Emilce sweterek w paski (czeka na guzik...), sobie sweterek (czarny oczywiście), następny zaczęłam.

Dawno nic nie przędłam, gdyż obraziłam się, na siebie przede wszystkim, bo ponad dwa miesiące temu zgubiłam ok. 300g czesanki, już częściowo skręconej i to podwójnie. Zła jestem bardzo; boję się, że zapakowałam ją do pudełka, które miało iść do śmieci; ale przed wywaleniem każde pudło otwieram i rozpłaszczam - czyżby tym razem mnie zaćmiło?? Oczywiście mam nadzieję, że jednak znajdzie się ta zguba...

Za to ostatnio opanowało mnie coś innego: sprowadziłam do domu maszynę do szycia!! i nie mogę się od niej oderwać :) Zanim przyjechała, ręką uszyłam 3 poszewki na poduchy, (te, które pokazywałam dotąd też szyłam ręką) a już z pomocą maszyny powstały ocieplacze na ścianę (wiem, że to głupio brzmi; w końcu pokażę, to zrozumiecie ;) ) sztuk 2, a obecnie szyję coś, co przy wysileniu wyobraźni można nazwać, hm, firankami?
To nic, że słowa "prosto" i "równo" nie bardzo pasują do moich krawieckich wyczynów - satysfakcję mam ogromną!!
Pomalowałam też stare krzesło i uszyłam do niego poduchę w stylu babcinym :P

Na koniec - dąb udomowiony:


Kilka lat temu nazbierałam żołędzi i dwa wsadziłam do doniczki. Długo nie czekałam - wyrosło :) Dąb nie zwraca uwagi na pory roku, liście gubi i wypuszcza jak mu się podoba. Oprócz pnia ma dwie gałązki. Fajnie mieć dąb w doniczce na okiennym parapecie :)

Pozdrawiam cieplutko!

czwartek, 29 września 2011

Zakupy cz. 2

Serducha z poprzedniego wpisu postanowiłam nie malować, przekonałyście mnie dobrymi argumentami :)
Przy okazji niedawnej wizyty na targu nabyłam kolejne serducho - foremkę do ciasta (tak twierdziła pani sprzedająca). Jeszcze nie wypróbowałam, na razie oko cieszą ptaszki :) A wiecie jaką miałam satysfakcję, gdy tydzień później na innym stoisku zobaczyłam taką samą foremkę z ceną "wywoławczą" trzy razy wyższą? :D



Biurko też ze "staroci", choć żadną starocią nie jest. "Zwykłe" drewno sosnowe, było podniszczone. Potrzebowaliśmy stołu/biurka i stwierdziliśmy, że jeśli wypatrzymy coś fajnego i będzie tańsze niż jeden taki upatrzony stolik sklepowy, to bierzemy. Było, spodobało się, cena też, kupiliśmy. Radość skończyła się przy aucie - straż miejska kasowała cały rządek aut zaparkowanych nieprawidłowo... Cena biurka wzrosła o mandat :/ Byłam wściekła jak licho, ale Łukasz podszedł do sprawy "statystycznie": jak się dużo jeździ to i mandat dla zdrowia czasem trzeba zapłacić...


W domu w ruch poszedł papier ścierny i farba i mamy fajne biurko z historią ;)


A żeby nie było bezrobótkowo - narzuta się dzieje. Mam na razie 4 kwadraty, a potrzebuję 18.


Robótka jest tak przyjemna, że najchętniej nie odkładałabym jej ani na chwilę ;)


PS Straż miejska co tydzień kasuje w tamtym miejscu takich niedowidzących jak my ;)

środa, 14 września 2011

Zakupy cz. 1



Nie chodziłam na "starocie", choć miałam dość blisko. Nie było miejsca na gromadzenie rzeczy ładnych, ale nie niezbędnych. I w ogóle jakoś tak się nie składało.
W końcu jednak, pewnej letniej niedzieli wybraliśmy się na targ z Panem Mężem. No i przepadło - od tamtej pory jak tylko mogę, to w niedzielę lecę na targowisko.
Pierwszym naszym zakupem były trzy krzesełka. Popisałam się nieziemską inteligencją - gdy pan podał cenę zapytałam: "za jedno?" Na szczęście pan nie był sępem i do tego okazał się prawdomówny - "nieeee, za trzyyyy".


Poduchy uszyję odpowiednie, te leżą na krzesełku tylko dla szpanu - że takie poczyniłam ;)

Z krzesłami wracaliśmy do domu pieszo. Po drodze zaczęło lać, skryliśmy się więc pod daszkiem Szkoły Wyższej Czagośtam, rozstawiliśmy siedziska, Łukasz wyjął gazetkę, jak szydełko i po ulewie ruszyliśmy dalej :)

Innym razem (a może tym samym? już nie pamiętam) przyniosłam takie serducho.
Mam lekkiego fioła na punkcie wszelkich serduszek...


Jak widać przeznaczone jest do wiszenia, mi służy jako micha. I tak się zastanawiam - zamalować ten brzeg, czy zostawić jak jest?
zdecydować się nie mogę...