środa, 29 grudnia 2010

Historia jednego sweterka

Jestem.
Stęsknił się ktoś?
śmiem wątpić :P


Wracając do tematu:
dawno dawno temu spodobał mi się jeden sweter zimowy z Sandry. Zakupiłam nań Szrenicę, albo Śnieżkę - nie pamiętam. Jednak nie zaczęłam go robić, gdyż wpadł mi w oko inny sweter zimowy, kupioną wełnę wykorzystałam, ale wyszedł jakiś koszmarek i długiego życia nie miał. Potem wełna dorobiła się nowego wcielenia, o - takiego:


to ja....

Przez kilka zim mi służył, ale w końcu i ten przestał istnieć, jakoś ponad rok temu, pod koniec zeszłego lata.
Nie miałam pomysłu na tę wysłużoną już wełnę, coś zaczęłam dłubać, ale nie przypadło mi do gustu (znów prucie). W końcu przypomniało mi się, że jest internet, może trochę poszperać...? Ostani raz dziergadeł w sieci szukałam pewnie z dziesięć lat temu - na nic sensownego nie trafiłam, może źle szukałam, ale na pewno stron dla drutujących nie było tyle co teraz.
I w ten sposób, w końcówce poprzedniego lata, odkryłam blogi druciarskie.

Inspiracji i pomysłów spadło na mnie nagle tyle, że skutecznie mnie pogrzebały, nie wiedziałm jak tę ilość przetrawić, nie chciałam na gwałt kupować nowych włóczek, tylko wykorzystać starą i powstało to swetrzydło.


 Ściągacz z warkoczykami, rękawy dokładnie takie, jak lubię, duuuuży golf.
Choć nie ma już pierwotnej puszystości jest ciepły i lubię go.
Właśnie w nim siedzę i klepię w nową klawiaturę, którą przyniósł Gwiazdor :)


Pozdrawiam międzyświątecznie!

czwartek, 9 grudnia 2010

Inny rodzaj działalności



LATEM (a pokazuję dopiero teraz...) mnie wzięło i postanowiłam zaprzyjaźnić się z maszyną do szycia (niestety raczej bez wzajemności). Oprócz pokrowców na fotele chciałam dorobić się lewej rękawicy kuchennej i z rozpędu naszyłam ich kilka, prawych, lewych, do wyboru.



o, tu jakaś nitka się pałęta, gdyż rękawica jeszcze nie jest skończona



Oczy mam i widzę - są koślawe, nieforemne, każada ma trochę inny kształt, szwy pozostawiają wiele do życzenia, niektóre wykończenia i tak robiłam ręką, bo z maszyną nie mogłam się dogadać. Ale - ja wcale nie marudzę! po prostu swierdzam fakty oczywiste ;) i naturalnie jestem dumna :)

Ponadto ambitna chwilowo byłam i dziecku do szkoły uszyłam wór do stroju na w-f.  Trzy miesiące użytkowania i wór jeszcze żyje! nie rozleciał się! :D


I jeszcze, jakbym miała mało, torbę na drobne zakupy machnęłam. Z koronką :P


Mimo moich wielkich chęci związek z maszyną do szycia raczej nie jest mi pisany. Za dużo nerwów mnie to kosztuje, a ja się denerwować nie lubię ;)

Pa!

poniedziałek, 6 grudnia 2010

O tym i owym

W sobotę wybrałam się na Festiwal Sztuki i Przedmiotów Artystycznych.
Polazłam tam niezbyt przytomna i niedowidząca z powodu jakiegoś drobnoustroju, który po rodzinie krąży i w oczy włazi.
A tam...
AAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!
Mnóstwo cudnych rzeczy!! (to taki banał...) Niby byłam przygotowana psychicznie, jednak czasem trudno ogarnąć mi jeden sklepik z "hendmejd" a co dopiero taką ilość...
Chęć posiadania wypalała od środka, zawartość portfela topniała jakoś dziwnie szybko, a wiara we własne możliwości - i tak dość nikła - ulotniła się na amen. Ale cudownie popatrzeć, jak ludzie wychodzą poza schematy i tworzą piękne, niecodzienne przedmioty.
Na Festiwalu poznałam osobiście Karolinę i Kasię. Z Karoliną wiąże się pewna historyjka.
Otóż, wakacjując lat temu kilka w ulubionym miejscu nad morzem wybraliśmy się na wycieczkę do Gdańska. Zaniosło nas tam w różne kąty i naturalnie na kawkę. Kawki i tego co było do kawki nie pamiętam, za to stoliki w kafejce... Ach! jak pięknie malowane! Robiłam zdjęcia komórką (aparat "się zatkał") tak mnie zachwyciły.
Jakiś czas temu latając po blogach zobaczyłam na zdjęciu profilowym motyw ze stolika! Wyobrażacie sobie mój szok?
To blog Karoliny, autorki stolikowych malowideł :)  Jeden z tych blogów, które przeglądam ciągle, bo Karolina urzeka mnie pracami i zdjęciami. Bardzo się cieszę, że miałam okazję zamienić z nią kilka słów i kupić coś z jej cudeniek :)
Z Festiwalu wyszłam jeszcze bardziej zakręcona. Miałam ochotę iść w niedzielę jeszcze raz, ale warunki domowo - dzieciowe nie pozwoliły.

Było o tym, to teraz o owym.
Skończyłam wreszcie mój szal z dlg, zaczęty chyba w maju (albo w kwietniu?). Długie tygodnie leżał i się kurzył, w końcu się doczekał.


 Stwierdziłam, że białego nie potrzebuję, więc zaraz po zdjęciu z drutów poszedł do gara. I mam mój ulubiony czarny :D Nie wiem, czy to kolorowanie zaliczyć do udanych - kolor, owszem, czarny od początku do końca, ale woda po farbowaniu po milionie płukań wcale nie chciała być czysta.

Przy blokowaniu szlag mnie trafił totalny. Za mała chata, a biegające dzieci sprawy nie ułatwiają, więc szal na razie wygląda "tak sobie". Obecne wymiary to 64cm x 195cm. Muszę się wprosić z tą gimnastyką na dywan do Rodzicielki.

I o jeszcze jednym owym. Nowej, podwójnej niteczki ukręciłam ponad 400m, a więcej o niej napisałam tutaj.


Pozdrawiam mikołajkowo!