czwartek, 29 września 2011

Zakupy cz. 2

Serducha z poprzedniego wpisu postanowiłam nie malować, przekonałyście mnie dobrymi argumentami :)
Przy okazji niedawnej wizyty na targu nabyłam kolejne serducho - foremkę do ciasta (tak twierdziła pani sprzedająca). Jeszcze nie wypróbowałam, na razie oko cieszą ptaszki :) A wiecie jaką miałam satysfakcję, gdy tydzień później na innym stoisku zobaczyłam taką samą foremkę z ceną "wywoławczą" trzy razy wyższą? :D



Biurko też ze "staroci", choć żadną starocią nie jest. "Zwykłe" drewno sosnowe, było podniszczone. Potrzebowaliśmy stołu/biurka i stwierdziliśmy, że jeśli wypatrzymy coś fajnego i będzie tańsze niż jeden taki upatrzony stolik sklepowy, to bierzemy. Było, spodobało się, cena też, kupiliśmy. Radość skończyła się przy aucie - straż miejska kasowała cały rządek aut zaparkowanych nieprawidłowo... Cena biurka wzrosła o mandat :/ Byłam wściekła jak licho, ale Łukasz podszedł do sprawy "statystycznie": jak się dużo jeździ to i mandat dla zdrowia czasem trzeba zapłacić...


W domu w ruch poszedł papier ścierny i farba i mamy fajne biurko z historią ;)


A żeby nie było bezrobótkowo - narzuta się dzieje. Mam na razie 4 kwadraty, a potrzebuję 18.


Robótka jest tak przyjemna, że najchętniej nie odkładałabym jej ani na chwilę ;)


PS Straż miejska co tydzień kasuje w tamtym miejscu takich niedowidzących jak my ;)

środa, 14 września 2011

Zakupy cz. 1



Nie chodziłam na "starocie", choć miałam dość blisko. Nie było miejsca na gromadzenie rzeczy ładnych, ale nie niezbędnych. I w ogóle jakoś tak się nie składało.
W końcu jednak, pewnej letniej niedzieli wybraliśmy się na targ z Panem Mężem. No i przepadło - od tamtej pory jak tylko mogę, to w niedzielę lecę na targowisko.
Pierwszym naszym zakupem były trzy krzesełka. Popisałam się nieziemską inteligencją - gdy pan podał cenę zapytałam: "za jedno?" Na szczęście pan nie był sępem i do tego okazał się prawdomówny - "nieeee, za trzyyyy".


Poduchy uszyję odpowiednie, te leżą na krzesełku tylko dla szpanu - że takie poczyniłam ;)

Z krzesłami wracaliśmy do domu pieszo. Po drodze zaczęło lać, skryliśmy się więc pod daszkiem Szkoły Wyższej Czagośtam, rozstawiliśmy siedziska, Łukasz wyjął gazetkę, jak szydełko i po ulewie ruszyliśmy dalej :)

Innym razem (a może tym samym? już nie pamiętam) przyniosłam takie serducho.
Mam lekkiego fioła na punkcie wszelkich serduszek...


Jak widać przeznaczone jest do wiszenia, mi służy jako micha. I tak się zastanawiam - zamalować ten brzeg, czy zostawić jak jest?
zdecydować się nie mogę...

niedziela, 4 września 2011

Zgłupiałam


Stęsknionych przepraszam za nieobecność - spowodowaną brakiem sieci, spowodowanym Pewną Dużą Sprawą, o której będzie w swoim czasie. Jednak kiedy nie było mnie u siebie, do Was zaglądałam z telefonu, ale pisanie czegokolwiek z tego urządzenia to już nie na moje nerwy ;)


Ludzie ogólnie starają się o sobie dobrze mówić, mi jakoś wychodzi to kiepsko; zawsze się sama siebie czepiam, ale w sumie się nie dziwię, pomysły miewam, oj... ;) Dziś będzie tylko o trzech głupotkach.


Jakiś czas temu, gdy chwaliłyście moją tunikę, z bolącym (stanowczo za słabe określenie) gardłem i temperaturą wzięłam się (do spóły ze ślubnym) za malowanie pokoju dziewczynek. Nie musiałam - chciałam.
Kolor podpowiedziałam, mąż stwierdził, że dobra - malujemy. Kręcąc wałkiem po ścianie cały czas w głowie miałam jedną myśl: ocipiałam totalnie! Łukasz jednak miał więcej optymizmu, jego specyficzne poczucie humoru wszelkie wąty i żale zmienia w śmiech i dobrze, w końcu ściany zawsze można przemalować.
Otóż kolor kładliśmy... różowy (tak, tak, to był mój pomysł...), ale nie barbie-róż, tylko delikatny, przydymiony, pudrowy. Na mokro przerażał mnie mocno, ale teraz uważam, że jest całkiem fajny, przemalowywania nie będzie :)


Ściana robiła za tło do zdjęć.


Pelerynka wpadła mi w oko, gdy przeglądałam w empiku druciarską prasę. Zapamiętałam, że zdjęcie reklamowało książkę rowana i potem na to zdjęcie w sieci sobie zerkałam.


Oczywiście wydziergałam po swojemu, ale trwało to trochę, bo...

po pierwsze - nie mogłam dobrać ażuru. Takiego jak w oryginale nie chciałam, tylko coś podobnego, więc było kilka podejść do kombinacji narzutów i oczek razem, a jak już trafiłam, to doszłam do wniosku, że nie wystarczy mi włóczki (dwa motki angela, druty 5mm) a w ogóle wychodzi za szerokie, więc, proszę państwa,

po drugie -  prułam angela. Męczyłam się z unicestwieniem górnej "falbanki", całej części gładkiej i dwóch chyba powtórzeń ażuru. Co za męka :P
I jak tu myśleć o sobie, że ma się równo pod sufitem??

 

"Falbanka" dolna jest dość skromna - na tyle wystarczyło włóczki. Jednak efekt mnie satysfakcjonuje :)


Życzę Wam miłego popołudnia!