Miałam wizję i ją zrealizowałam.
W składziku Teścia na ogródku znalazłam drewnianą nogę, trzon właściwie, od lampy wiszącej. Przejechałam papierem ściernym, w podstawce wyżłobiłam rowek na kabel, pomalowałam farbą akrylową na biało (nie jest super artystycznie, ale mi wystarczy), oprawka do żarówki (z kabelkiem nawet) szwędała się w domu, dorobiłam prosty szydełkowy abażur i lampa gotowa :)
Tak to ładnie brzmi, a wcale tak prościutko nie było, bo Agata wzięła się za to od dupy strony.
Abażur robiłam od góry, obszydełkowując kółko specjalnie do tego przeznaczone, zakupione w pasmanterii. Jest równy, ale robiłam go na hurra! nie przejmując się, jak go potem uformuję. W końcu po burzy mózgów formę zrobiłam z plastikowej, dziecięcej podkładki na stół, którą wcisnęłam na nadmuchany balon, a balon siedział w garnku - na to naciągnęłam wykrochmalony abażur, ale i tak krzywo wyszło. To nic. Po następnym praniu będzie lepiej ;)
Największa zabawa była z wymyśleniem i wykonaniem stelaża, który abażur na lampie utrzyma. To była robota Łukasza, ale co ja się przy tym nasłuchałam....
... że w domu nie ma gdzie tego robić (krucho u nas wolną przestrzenią warsztatową), że to powinno być zrobione na początku, a potem dopasować abażur (jakbym nie wiedziała :P ), a w ogóle to czemu nie kupię najtańszej lampki za grosze i nie poprzerabiam po swojemu.
Pomarudził, ale stelaż zrobił :D a i ja miałam w tym swój udział.
Lampa świeci i ma się dobrze ;)
...a w produkcji jest już następna, o zupełnie innym kształcie :)
Paputki dla pewnej Młodej Damy (Krzychu, to dla Twojej Marysi!)