Od kilku tygodni mam nową "zabawkę" - maszynę dziewiarską! Nowa to ona jest średnio - pewnie ma tyle lat, co ja ;) i nie jest moja, tylko pożyczona na czas nieokreślony.
W życiu nie przypuszczałam, że będę dziergać inaczej, niż na drutach. A jednak...
Pierwszy raz zobaczyłam "na żywo" to ustrojstwo w momencie, gdy je pożyczałam.
Szok nr 1 - myślałam, że jest większa ;)
Od razu w domu musiałam ją wypróbować; szok nr 2 - ona robi na lewo! tzn. co, z wychodzi ukazuje się lewą stroną.
Szok nr 3 - gubi oczka, wredota!!! na drutach mnie się to nie zdarza ;)
Szok nr 4 - podnieść te pogubione oczka to jakaś masakra!!
Ja to raczej jestem w gorącej wodzie kąpana i nie dla mnie ślęczenie w sieci i szukanie wszystkiego co w temacie napisano i nakręcono. Przeczytałam tylko dokładnie o dzierganiu maszynowym u
Asji i zabrałam się czyszczenie pani Ady (maszyna owa takie wdzięczne imię nosi).
Do tego dyskusja z mądrzejszymi ode mnie na fejsie - i gubienie oczek stało się zdecydowanie rzadsze.
Z czasem podnoszenie też jakoś opanowałam...
Szok nr 5 - sweter można zrobić między obiadem a kolacją, pod warunkiem, że obiad jest wcześnie, a kolacja późno ;)
I tak sobie próbuję i eksperymentuję.
U mnie "próbki" z reguły mają wielkość dużego formatu - pierwszy powstał wełniany sweter dla Córki Starszej. Jest noszalny - dziecię nosi, więcej w następnym wpisie.
Potem dla siebie przerobiłam bambus - same prostokąty, nosi się świetnie!
Maszyna wydziergała też dwie bawełniane bluzeczki - czy one są noszalne, to okaże się, gdy zrobi się bardzo ciepło, na razie czekają na półce na lato ;)
Kolorystycznie - jak widać - poszalałam nieziemsko ;)
tu już trochę poszalałam na serio; nie wiem, co widzicie, ale jest to mega turkus
O wszystkich maszynowych udziergach opowiem szerzej, jak już będą przetestowane i obfocone.
Drutów nie odstawiłam zupełnie, "analogowo" też dziergam. Maszynę zostawiam sobie na gładkie prawe bez udziwnień, wszelkie wzory - tylko drutami, mniej nerwów ;)
do zobaczenia!