Po pierwsze: co prawda ominęły mnie warsztaty przędzenia, które właśnie trwają w Poznaniu, jednak wczoraj udało mi się dotrzeć na (pierwsze dla mnie) dziergane spotkanie przy kawiarnianym stoliczku :) Baaardzo miła sprawa! Odstawałam trochę od grupy, bo nie wzięłam drutów ( z premedytacją), za to miłe dziewczyny uczyły mnie podstaw frywolitek! Poćwiczę jeszcze, bo co mi szkodzi, może kiedyś, jak już stwierdzę, że nie chcę żadnego swetra (?? czy to możliwe?), się zabiorę za frywolenie ;)
Po drugie: wielbłąd od Basi zyskał formę. Podwójna nitka, 220 metrów.
Na początku było źle, nie potrafiłam ujarzmić czesanki - rozpadała się w rękach, zanim jeszcze stała się nitką. W końcu jednak dogadałyśmy się - brałam cieńsze pasma i jak umiałam, tak uprzędłam.
Singla kręciłam na długopisowym - jest lekkie, a podwójna powstawała na drewnianym wrzecionie.
Wełna jest miękka i ma bajeczne kolory - zasługa Basi :)
Po trzecie: też z serii "jak umiałam..." - pofarbowane przez mnie bfl, 2ply, 410 metrów. Część już przewinięta w kłębek, część jeszcze w paśmie.
Podoba mi się, jak z dwóch barwników powstało kilka odcieni kolorów. Pomarańcze - od żarówiastych, po brąz, to samo z zieleniami - od jasnych, turkusów właściwie, po ciemną, "brudną" zieleń. Ciemne barwy są wynikiem zmieszania się kolorów w garze. Efekt niezamierzony, ale zadowalający :)
Nie przędę żadną metodą, po prostu - jak leci, co wyjdzie, to będzie ;)
Właściwie nie jestem dalej pewna, czy dobrze robię - przekręcam? nie dokręcam? - wiedzy teoretycznej brak, ale to jest do nadrobienia :)
Kręcąc podwójną nitkę cały czas się zastanawiałam - czy to możliwe, żeby to było takie proste? czy coś kopię?
Wełenki nie są równe, ale nie przeszkadza mi to. Przyjemność z kręcenia - wielka, a z przerabiania własnej wełny na drutach - ogromna ;)
Słonecznej i leniwej niedzieli życzę!